Do mieszkania weszła Basia. Musiałem wyglądać komicznie z nogawką nałożoną na jedną nogę, podskakując niezdarnie na drugiej. Lecz Basia uśmiechnęła się tylko na chwilę. Zaraz potem spoważniała, podeszła do mnie i obejrzała dokładnie moje podbite oko. – Przepraszam, to moja wina – powiedziała. – Twoja żona pewnie
Poznałaś nowego mężczyznę i jesteś zachwycona jego zachowaniem? Wydaje ci się, że wreszcie trafiłaś na prawdziwego gentelmena? Uważaj i zachowaj czujność! Niestety, mężczyźni potrafią robić różne rzeczy tylko po to, żeby zaciągnąć kobietę do łóżka. Sprawdź, czy jemu właśnie o to chodzi! 1. Mówi ci, że chce się szybko ożenić - to nowa metoda podrywaczy! Jeśli mężczyzna zbyt szybko mówi takie rzeczy, to jasny sygnał, że chce wyłącznie omamić kobietę i szybko zaciągnąć ją do łóżka. Takimi wyznaniami chce bowiem zdobyć jej zaufanie. 2. Zbyt bardzo się stara - jedno twoje słowo, a on już jest u ciebie gotowy do pomocy? Chce ci pokazać, jaki świetny z niego facet. Może taki jest, ale zazwyczaj po pierwszym razie wychodzi szydło z worka i mężczyźnie nie chce się już tak bardzo starać. 3. Ciągle prawi ci komplementy - zachwyca się robą i twierdzi, że nigdy nie spotkał tak wspaniałej i pięknej kobiety. W tym momencie powinnaś zacząć się zastanawiać, ilu kobietom mówił to samo wcześniej. 4. Wyłącza telefon przy tobie - niby miły gest, jednak powinien być sygnałem alarmowym. Dlaczego wyłącza ten telefon? Czyżby wiedział, że ktoś będzie cały czas do niego wydzwaniał lub wypisywał? 5. Nalega na spotkania w domu - nie bardzo chce się z tobą pokazywać publicznie, a do tego w domowym zaciszu jest większa szansa, że w końcu dopnie swego! Zobacz: 6 sytuacji, przez które facet zachowa DYSTANS wobec ciebie Przeczytaj też: 5 powodów, przez które nie podobasz się facetom! Dowiedzenie się, czy jest on przeciwny małżeństwu, czy tylko przeciw małżeństwu z tobą, będzie kluczem do odpowiedzi na twoje pytanie. Jeśli pytasz, czy on mnie kocha, jeśli nie chce się ze mną ożenić, może nie być prostej, tak lub nie, odpowiedzi na to. "Przechodzę z jednej relacji w drugą. Czasami się zdarza, że mam kilka relacji, ale żadnej z kobiet nie daję prawa mieć do mnie pretensji o to. Staram się, jako uczciwy człowiek, jasno stawiać sprawę", mówi Łukasz. Dla części singli randki mają zapewnić przyjemność bez zobowiązań. Dlaczego odpowiadają im tylko płytkie i jednopłaszczyznowe relacje? Niektórzy z dużą łatwością nawiązują jednorazowe znajomości. Nie tylko mężczyźni częściej wchodzą w rolę "łowcy", bo skutecznymi "łowczyniami" są także singielki Jedna z singielek przyznała, że choć jej kochanek był "totalnym ćwokiem", to miał ładną sylwetkę i "kręcił" ją jako mężczyzna i nie sprawiał problemów natury emocjonalnej "Jest ogromna chemia i fascynacja, ale na co dzień bym z nią nie wytrzymał", powiedział z kolei 41-letni singiel, który spotyka się z 27-latką Więcej artykułów znajdziesz tutaj. Jednym z powodów umawiania się singli na randki jest seks bez zobowiązań. Część z wypowiadających się na ten temat osób swoich partnerów seksualnych traktuje wyłącznie w sposób instrumentalny. Tym singlom randki mają zapewnić przyjemność bez zobowiązań. Odpowiadają im płytkie i jednopłaszczyznowe relacje. - Jestem singlem, nie angażuję się uczuciowo - mówi 33-letni Marcin. - Moje relacje z kobietami opierają się na seksie, co tu dużo gadać. Poznaję różne kobiety, spędzamy miło czas, nie zawsze to musi być seks, czasami wystarczy miła kolacja, pójście do klubu, wyjazd na weekend, ale są to relacje bez zobowiązań, oparte na przyjemnościach, bez założenia bycia razem. - Mam duży krąg znajomych kobiet, a wiadomo, że bycie singlem daje przepustki do takich swobodnych relacji - mówi z kolei 32-letni Łukasz. - Oczywiście, jeśli ktoś takich relacji potrzebuje, a nie na przykład woli być sam. Nie użyłbym tu słowa przedmiotowych tylko luźnych, niezobowiązujących. Przechodzę z jednej relacji w drugą. Czasami się zdarza, że mam kilka relacji, ale żadnej z kobiet nie daję prawa mieć do mnie pretensji o to. Staram się, jako uczciwy człowiek, jasno stawiać sprawę. Niektórzy z dużą łatwością nawiązują jednorazowe znajomości. Przyznają, że to żaden problem "wyrwać kogoś na jedną noc", i wbrew stereotypowemu postrzeganiu, że to mężczyźni częściej wchodzą w rolę "łowcy". Skutecznymi "łowczyniami" są także singielki. Friends with benefits, czemu nie? Niektórym singlom zdarza się nawiązywać dłuższe niż jednonocne relacje intymne. Czasem trwają one nawet kilka miesięcy, ale są utrzymywane tylko i wyłącznie dla seksu. Jeden z mężczyzn przyznał, że od jakiegoś czasu jest w luźnym związku ze swoją koleżanką, która także nie ma stałego partnera i nie jest zaangażowana w poważny związek. Oboje doszli do wniosku, że mogą stać się friends with benefits, co w wolnym tłumaczeniu z języka angielskiego oznacza "przyjaciele, którzy ze sobą sypiają". Kolejna singielka spotykała się regularnie przez dwa miesiące ze znajomym z pracy, z którym utrzymywała kontakty intymne. - Przyznaję, to był totalny ćwok, ale miał ładną sylwetkę i kręcił mnie jako mężczyzna. Poza tym nie sprawiał problemów natury emocjonalnej, nie angażował się w naszą relację uczuciowo, co bardzo mi odpowiadało. Inny uczestnik badania, 41-letni Mikołaj, w taki sposób opisał relację intymną, która go łączy z czternaście lat młodszą kobietą: - Obecnie spotykam się z 27-latką, ale można powiedzieć, że w trzech czwartych jestem singlem. Szczerze mówiąc, jest między nami ogromna chemia i fascynacja fizyczna, ale tylko tyle. Spotykam się z kimś, ale nie jest to stały związek, nie mogę z tą osobą znaleźć wspólnego języka. Na co dzień bym z nią nie wytrzymał. Jest zazdrosna nie do wytrzymania, uwiesza się na mnie jak miś koala, no i inteligencją nie grzeszy. Ale chemia i przyciąganie między nami jest nieziemskie. Jest chemia i wzajemna fascynacja, ale na co dzień by z nią nie wytrzymał - Jeden partner to za mało... Są i tacy single i singielki, którzy nie ukrywają, że umawiają się nie tylko z jedną osobą, ale z kilkoma w tym samym czasie. Jeden z pytanych o to mężczyzn przyznał, że ma po prostu "zbyt miękkie serce" i nie umie odmówić kobiecie "w potrzebie". Zdarza się, że umawia się z dwoma, a nawet trzema paniami tego samego dnia o różnych porach dnia. Z jedną do południa, z drugą po południu, a z trzecią wieczorem. Pewna singielka także przyznała, że trudno jej zerwać całkowicie znajomości z byłymi partnerami w sytuacji, w której "było im dobrze w łóżku". - Umawiam się, o Jezu, umarłabym bez nieumawiania - przyznaje 30-letnia Eliza. - Umawiam się i to z kilkoma chłopakami naraz. Obecnie z trzema spotykam się w miarę często, czyli raz w tygodniu powiedzmy. (…) Tylko, że dwóch z nich to moi byli faceci. A z trzecim mam romans. W sumie romans mam teraz z czterema. Jeden wychodzi, drugi może przyjść, nie? Jest doskonale, jest doskonale... Ale najpierw kawa… Są i tacy single, którzy żeby iść z kimś do łóżka, potrzebują "trochę czasu", jak to określił jeden z nich. Najpierw umawiają się na randkę, jedną, drugą, trzecią. Spędzą czas na kawie, w kinie, restauracji czy idą na dyskotekę. Jeden z mężczyzn, choć ma wśród znajomych opinię Cassanovy, przyznaje, że ma określone zasady, zanim przejdzie "do tych rzeczy". Zanim pójdzie z dziewczyną do łóżka, chce ją lepiej poznać. Choć przyznaje, że nie szuka poważnej relacji, to "zaprasza do sypialni" tylko nieliczne kobiety. Twierdzi, że jest typem romantyka i seks z osobą, którą choć trochę się zna "smakuje" jego zdaniem lepiej niż z kimś, z kim zamieniło się tylko parę zdań. Podobne zdanie na ten temat miała jedna z pytanych o to kobiet. - Jestem atrakcyjna, mam świetną pracę, dobrze zarabiam, robię karierę - wymienia 30-letnia Ewa. - I oczywiście do szczęścia brakuje mi tylko stałego faceta. Poznaję wielu mężczyzn, w pracy, w klubach, na kursach. Nawiązują się jakieś relacje intymne, bo większość z nich to też single. I od czasu do czasu ląduję z którymś w łóżku. Przyznam jednak, że choć uwielbiam seks, to takie przygody jednorazowe nie są dla mnie. Lubię się najpierw trochę pospotykać, poznać, najlepiej w niezobowiązujących sytuacjach, tak bez ciśnienia w stylu randki. Chcę żeby facet, nawet taki, z którym łączy mnie tylko pożądanie, nie traktował mnie wyłącznie przedmiotowo. Źle się z tym czuję. I chociaż wiem, że nie znajdę w jego oczach takiego uwielbienia jak w oczach własnego partnera, to nie będę żyła przecież w celibacie. Takie miniromanse też powodują, że czuje się atrakcyjna, pożądana. Na co dzień tego nie mam, więc chociaż od czasu do czasu chcę się poczuć dobrze. Choć niektórzy single przyznają, że należy korzystać z życia, kiedy nadarza się okazja, bo młodość szybko przemija, to w gruncie rzeczy nie uważają się za hedonistów. Uważają, że maja zdroworozsądkowe podejście do spraw seksu i potrafią oddzielić "czystą przyjemność" od relacji intymnej bazującej na miłości. Uważają, że nie można żyć w celibacie dopóki nie spotka się tej właściwej osoby. Ich zdaniem trzeba próbować, bo nigdy nie wiadomo, co los może przynieść, bo może się okazać, że ktoś, z kim "lądujemy w łóżku w celu czysto konsumpcyjnym", zagości w nim na stałe. Napisz do nas: redakcja@ Autor: dr Julita Czernecka - socjolog, coach, trener, doktor nauk humanistycznych, autorka książek "Wielkomiejscy single" i "Single and Big City". Pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Zajmuje się tematyką singli, związków i miłości. Źródło:

Była zmęczona. Piekły ją stopy. Chciała położyć się do łóżka. Zatrzymała się i ponownie spojrzała w lusterko wsteczne. W oddali zobaczyła światła reflektorów. Albo ktoś jeszcze jechał tą drogą, albo to czerwony samochód znów ruszył. W drugim przypadku przegapiła więc okazję, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Dwa lata temu na pewnej stronce erotycznej, poznałam 7lat starszego faceta. Zaiskrzyło między nami. Ale opowiadał ciągle o seksie, czego to nie robił ze swoimi poprzednimi partnerkami (nawet miał tam zdjęcia z zabaw) itd, że uznałam, że szuka tylko seksu, a ja chcę czegoś więcej. Więc olalam temat. Mimo to, dużo pisaliśmy , mogłam mu powiedzieć o każdym problemie, zawsze wysłuchał, doradził. Więc w końcu rok temu, postanowiłam dać mu szansę. Spotykaliśmy się , iskrzyło. Zamieszkaliśmy razem. Niestety oprócz przytulenia, buziaków nic nie było. Po kilku miesiącach, zaczęłam marudzić . Twierdził że ma dużo stresów, problemów (to prawda, jest ich trochę), no i że nie ma ochoty na seks. W końcu po jakimś czasie, udało mi się go namówić na zabawe, ale tylko zrobił mi przyjemność … I na tym się skończyło … Jemu nawet nie stanął, nie kochaliśmy się , tylko się chwilę mną pobawił i tyle. Jakiś czas temu, znowu po wielu naruszeniach, próbach, zajął się mną … Ale on nie chciał żeby się nim zajmować. Chociaż próbowałam, to bezskutecznie, nic to nie wniosło. Rozmawiałam z wieloma kumplami, bo zawsze ich miałam wielu, każdy zgodnie twierdzi, że w stresujących sytuacjach lubi seks, bo wtedy się może zrelaksować. Z nim jest inaczej . Nie wiem, często zabawiam się sama, nawet nie chce mi się go już męczyć i marudzić. Twierdzi że kocha, na co dzień jest ok, nawet się stara, w domu posprząta, ale nie mogę zrozumieć tego problemu. Próbowałam rozmawiać, wyjaśniać. Zamknięty w sobie. Mówi że wszystko przez problemy codzienne, problemy z pracą, komornik, długi. Nie wiem co robić. Nigdy dla mnie seks nie miał znaczenia, nie bardzo lubiłam to robić … A teraz? Myślę tylko o tym. Nie potrafię się na niczym skupić. Bo myślę jak zrobić, żeby się z nim w końcu kochać.. Wybraliśmy ostatnio kilka zabawek i zamówiliśmy … Ale mimo że ponad 2 miesiące minęły od zakupu, nie wypróbowaliśmy ich … W ciągu 9 miesięcy w trakcie których mieszkamy razem, pieścił mnie może ze 4 razy i to już jak naprawdę mocno na to nalegałam . Chciałam się nim zająć, ale nie. A jak próbowałam. To mu nie staje. Nawet jak on się mną bawi, to nic… Nie wiem w czym problem. Ma dopiero 35lat … Wcześniej z tym chyba nie miał problemów bo ma 2 dzieci. Więc jakoś musiał je zrobić. Zobacz 15 odpowiedzi na pytanie: Mam 16 lat, a mój chłopak juz chce iść do łóżka. . Czy to normalne w tym wieku?
Zazwyczaj wieczorem kładę się do łóżka ok. godz. 23, a rano wstaję ok. 6, co daje 7 godzin snu, czyli wcale nie tak źle. Często jednak mam poczucie, że jestem niewyspana i w ciągu dnia przymykają mi się oczy. Pobudki również bywają trudne. Byłam ciekawa, co by się zmieniło, gdybym szła spać o 21. Spodziewałam się, że bez problemu będę wstawać do pracy nawet na 6 rano. Zakładałam też, że w ciągu dnia będę mieć więcej energii i lepiej będzie mi się pracować. Gdzieś z tyłu głowy miałam również nadzieję, że wcześniejsze chodzenie spać pozytywnie wpłynie na moją cerę. Marzyło mi się, że odzyska blask i zdrowy, promienny wygląd. Pierwsza noc i dzień Możliwość położenia się do łóżka już o 21 była cudowna. Trochę się bałam, że nie zasnę tak wcześnie, ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Szybko pogrążyłam się w objęciach Morfeusza. Bez żadnych pobudek w nocy wstałam na budzik o 6 i wcale nie czułam się, jakbym przespała 9 godzin. Nie było źle, ale chętnie podrzemałabym jeszcze trochę. W ciągu dnia nie zauważyłam znacznej różnicy w funkcjonowaniu, ale to dopiero pierwszy dzień. Położyłam się do łóżka ok. 21 i po chwili zasnęłam. Dalszy ciąg artykułu znajduje się pod materiałem wideo Polecamy: Pozornie zdrowy nawyk, który rujnuje twój sen. Wystrzegaj się go Druga noc i dzień Tym razem miałam w nocy jedną pobudkę i przez jakiś czas leżałam, próbując zasnąć. Nie wiem jak długo, bo ustaliłam sobie, że od godziny 21 nie patrzę na telefon. Nie chciałam się rozpraszać ani sugerować godziną. Ponownie wstałam z budzikiem bez specjalnego problemu. I byłam naprawdę wyspana. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak pełna energii o tej porze. Doszłam do wniosku, że wczesne chodzenie spać mi służy. O 21 byłam już ponownie w łóżku i po dłuższej chwili rozmyślań nad minionym dniem zapadłam w sen. Trzecia noc i dzień W nocy obudziłam się i przeleżałam trochę czasu, obracając się z boku na bok. W końcu uznałam, że już nie zasnę i pora wstawać. Zegar wskazywał Trochę wcześnie. Nawet jak mam do pracy na 6, wstaję później. Postanowiłam wykorzystać ten czas na dłuższy spacer z psem. Muszę przyznać, że miasto o tej godzinie ma swój urok. Jest pusto i cicho, można się wsłuchać w swoje myśli, albo po prostu nie myśleć o niczym, tylko iść przed siebie. Po powrocie do domu miałam jeszcze przed pracą (od wybuchu pandemii pracuję zdalnie) trochę czasu na zrobienie herbaty, przygotowanie śniadania i zwyczajne posiedzenie w spokoju, bez konieczności spieszenia się. Wszystko było dobrze, tylko już koło godziny 15 poczułam zmęczenie i lekką senność. Organizm dawał mi znać, że potrzebuje odpoczynku. W końcu jestem już na nogach ponad 10 godzin, a przede mną jeszcze trochę pracy. Przyznam szczerze, że ciężko było mi dotrwać do 21. Najchętniej położyłabym się spać jeszcze wcześniej, ale nie pozwoliły mi na to obowiązki. W końcu jednak padłam na łóżko i dość szybko zasnęłam. Chodziłam spać o 21 Czwarta noc i dzień Obudziłam się około 3 i tak długo nie mogłam zasnąć, że spojrzałam na zegarek. Nie chciało mi się bez sensu leżeć w łóżku, więc wzięłam książkę. Po półtorej godziny czytania ponownie położyłam się spać i obudził mnie budzik o 6. Czułam się normalnie, całkiem dobrze, z tym że ponownie po południu poczułam zmęczenie. Do łóżka położyłam się chwilę przed 21 i dość szybko zasnęłam. Piąta noc i dzień W nocy wielokrotnie się budziłam. Pierwszy raz jeszcze przed północą. Ostatecznie wstałam przed 5. Było ciemno, zimno i zaczęłam się zastanawiać, co ja w ogóle robię na nogach o tej porze. Włączyłam laptop i zaczęłam wcześniej pracę, choć miałam na 8. O tej godzinie, to już czułam się, jakbym miała za sobą połowę dnia. Kilka razy miałam napady senności i kusiło mnie, żeby przenieść się z laptopem do łóżka. Najgorzej było ok. 14, ale wytrwałam na stanowisku. Orzeźwić pozwolił mi się krótki spacer, ale z niecierpliwością czekałam do 21, żeby w końcu iść spać. Szósta noc i dzień Nie jest już dla mnie zaskoczeniem, że budzę się w środku nocy. Cieszę się, że mój eksperyment zmierza ku końcowi i już nie będę musiała kłaść się spać jak dziecko. Ta radość i ekscytacja sprawia, że wstaję i zabieram się za porządkowanie szafy. Ponownie kładę się do łóżka już nad ranem. Na szczęście dzisiaj nie pracuję, więc się wyśpię. Ostatecznie dzień rozpoczynam o 8:30 i jest on właściwie powtórką poprzedniego. Dość szybko dopada mnie zmęczenie, a od momentu, kiedy na zewnątrz robi się ciemno, myślę tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. Ciężko mi uwierzyć, jakim cudem kiedyś udawało mi się nie spać do północy. Ostatnia noc Kładę się do łóżka o 21 i chociaż jestem zmęczona, nie mogę zasnąć. To chyba przez te wszystkie emocje towarzyszące mojemu eksperymentowi. Cieszę się, że już dobiega on końca. Z drugiej strony jestem rozczarowana efektami. Nie czegoś takiego się spodziewałam. Miałam czuć się lepiej, być bardziej wypoczęta i sprawniej funkcjonować. Nie wyszło. Może chodzenie spać o 21, wcale nie jest takie dobre, jak może się wydawać. Czy warto kłaść się spać o 21? Wnioski Po zakończeniu mojego eksperymentu muszę przyznać, że chociaż lubię spać, to kładzenie się codziennie o 21 wcale mi nie służy. Budzę się w nocy i bardzo wcześnie wstaję. Przez to ok. godz. 16 jestem już znacznie zmęczona samym faktem bycia na nogach. A tu jeszcze czeka na mnie wiele obowiązków po pracy. Wolę funkcjonować w godz. 6-23 niż 4-21. Polecamy: Ile snu tak naprawdę potrzebujesz? Prosty test Z natury jestem skowronkiem, ale jednak bez przesady. Sen od 21 i pobudka ok. 4 wcale nie są dla mnie korzystne. Pierwsze dni, owszem, fajnie było się wyspać i nadrobić ten deficyt. Na dłuższą metę jednak taki plan dnia wcale nie poprawił mojego funkcjonowania. Wręcz przeciwnie. Przez to, że chodziłam spać tak wcześnie, budziłam się w nocy lub wstawałam bardzo wcześnie. Dlatego też szybciej w ciągu dnia dopadało mnie zmęczenie i senność. Organizm przestawił się na inne godziny, ale ilość snu pozostała ta sama. Tylko zmieniły się ramy czasowe. Niekoniecznie na korzystniejsze. Po tym doświadczeniu mogę stwierdzić, że potrzebuję od czasu do czasu położyć się o 21 i porządnie wyspać. Jednak nie ma sensu, żebym robiła tak codziennie. Mija się to z celem i nie przynosi wcale korzyści. Przynajmniej przy moim trybie życia. Każdemu jednak polecam przynajmniej raz w tygodniu wygospodarować sobie czas, żeby wcześniej się położyć. Czasami kilka dodatkowych godzin snu w tygodniu może zdziałać cuda. Warto dla nich odpuścić sobie w jeden wieczór czy książkę. Mój eksperyment potwierdził, że nasz organizm sam najlepiej wie, czego aktualnie potrzebuje. Trzeba mu tylko to umożliwić i słuchać jego sygnałów. Zmęczony człowiek z łatwością prześpi 9-10 godzin. Jeżeli jednak nie będzie tego potrzebował, po prostu nie zaśnie albo obudzi się wcześniej. I w ostatecznym rozrachunku wcale nie będzie się lepiej czuć. Napisz do autorki: @ Przeczytaj również: Przez miesiąc robiłam 20 tys. kroków dziennie. Co mi to dało? Postanowiłam przez tydzień żyć za 21 zł dziennie. Jak mi poszło? chronotypy-01
Pozostał tylko zapach wiatru na twoich włosach. Na moich włosach. Jak ja cię kocham. Jak ty mnie kochasz. Wdycham ciebie przez nozdrza. Jesteś taka słodka i taka bezbronna. Za oknem pada, jesteś w środku cała mokra. Jemy tylko śniadanie do łóżka. Ty i ja i śniadanie do łóżka.
To może być pierwsze Wasze spotkanie. Albo też trzecie albo dziesiąte. Za każdym razem sprawa jest tak samo skomplikowana. Kiedy iść z facetem do łóżka? Gdy ma się ochotę Najprostsza odpowiedź. To seks, który zaspokaja tu i teraz. Potrzeba tylko braku oczekiwań i zgody na to, że być może będzie pierwszym i ostatnim. Taki sport. Zabawa. Dla świadomych i zdecydowanych. Sprawa komplikuje się, kiedy w głowie pojawia się pytanie: i co dalej? Można mieć ochotę, ale nie tylko na jednorazowy seks. Po wszystkim dostaniesz całusa na pożegnanie i uścisk dłoni w podziękowaniu za owocną współpracę. Nie ma chyba gorszego uczucia niż po wszystkim zostać z emocjami, którymi nikt się nie zaopiekuje. Wiedzą to wszystkie kobiety, które zasypiały same w jeszcze ciepłej pościeli, licząc wcześniej na wspólne śniadanie. Tymczasem on naciągnął portki na tyłek i zniknął. W tym przypadku nie ma sensu działać pod wpływem impulsu i tłumaczyć sobie na siłę, że jakoś to będzie. Bo będzie tak samo, czyli smutno i źle. Kiedy chcesz nie tylko seksu, ale też bliskości – poczekaj. Wtedy gdy jest bezpiecznie Dla zdecydowanej większości kobiet bezpieczeństwo oznacza troskę, uważność i dbałość o to, żeby czuły się ważne i szanowane. Bezpiecznie jest wtedy, kiedy on zniknie w środku nocy, bo rano musi stawić się w pracy, ale wiesz, że tylko dlatego. Nie dlatego, że ucieka albo nie chce Cię rano oglądać i wiesz, że jak wyjdzie, to wróci. Bezpiecznie jest także wtedy, kiedy czujesz, że ktoś się z Tobą liczy i jesteś dla niego ważna, bo to po prostu pokazuje. Jeśli tego Ci potrzeba, żeby nie zamęczać się wyrzutami sumienia po seksie, to poczekaj jeszcze trochę. Daj sobie czas do momentu, w którym poczujesz, że nie będziecie się tylko wzajemnie używać. Tylko, że po prostu będzie to kolejny krok do przodu. Słuchaj intuicji, ona się nie myli. Kiedy są granice Nie idź do łóżka, jeśli nie potrafisz stawiać granic, bo wtedy zagrożone jest nie tylko Twoje bezpieczeństwo w dosłownym rozumieniu tego słowa, ale też to emocjonalne. Kobieta, która nie potrafi stawiać granic, jest jak oskubana i kulawa kaczka biegająca przed myśliwym. Czy przez brak asertywności zdarzało Ci się sypiać z kimś wbrew swojej woli albo godzić się w łóżku na rzeczy, które zupełnie Ci nie odpowiadały? Najpierw zrób porządek w głowie, a później zabierz się za seks. Dobry moment na seks i związek jest wtedy, kiedy potrafisz określać własne zasady. A dodatkowo oczekiwać od drugiej strony ich respektowania. Nie sztuką jest ściągnąć majtki i przez krótszą lub dłuższą chwilę zaczerpnąć przyjemności. Sztuką jest robić to w zgodzie ze sobą i z człowiekiem, który spełni Twoje oczekiwania względem tego, co dalej. Jeśli chcesz się po prostu z kimś przespać i liczysz na to, że więcej nie będziesz musiała go oglądać – rób to. Jeżeli natomiast chciałabyś rano wypić razem kawę i przez kolejny tydzień nie zastanawiać się, czy ślad zaginął po nim na dobre… Czy może w przyszłym miesiącu znów znajdzie dla Ciebie chwilę – poczekaj i się poprzyglądaj. Później podejmij decyzję. Nie twórz sztucznych barier, ale przewiduj konsekwencje. Pamiętaj, że to, co przychodzi szybko i łatwo, częściej równie łatwo wiele kobiet pochopnie decyduje się na wskoczenie w ramiona mężczyzny, dla których nie są ani trochę ważne i liczy na cud. A wszystko dlatego, że kiedy przeczucia krzyczą, one zatykają uszy. Tematyka seksu dla wielu osób jest kłopotliwa. Warto jednak szukać odpowiedzi na nurtujące pytania, dlatego przygotowałam artykuł dotyczący udanego współżycia. Znajdziesz go TUTAJ Mam na imię Basia i jestem psychologiem miłości. Piszę dla singielek, żon, partnerek i rozwódek o związkach, mężczyznach, randkach, seksie i rozstaniach. Uczę tysiące kobiet jak znaleźć miłość i tworzyć udany związek. czytaj więcej
Zobacz 3 odpowiedzi na pytanie: Dziewczyna chce ze mną iść do łóżka i to był jej pomysł , co robić ?!
Nikt nie powiedział małżonkom: musicie być idealni. Małżeństwo, tak jak każde powołanie, to jest droga wzrastania. Pewien ideał, do którego dążymy z Maciejem Soszyńskim OP rozmawia Katarzyna Kolska. Katarzyna Kolska: Dlaczego Kościół uznaje antykoncepcję za grzech? Maciej Soszyński OP: Dlatego, że antykoncepcja sprzeciwia się zamysłowi Boga. Jest antypoczęciem, antyżyciem. Bóg tak stworzył człowieka, kobietę i mężczyznę, że dał parze małżeńskiej dni płodne i niepłodne. Sięgnięcie po antykoncepcję to powiedzenie Bogu: Sam będę decydował o tym, kiedy mam być płodny, a kiedy nie. Mówiąc o płodności, podkreśla ojciec tylko jeden wymiar aktu seksualnego, czyli gotowość na przyjęcie dziecka. Ale przecież nie można zapominać, że współżycie seksualne decyduje o bliskości i jedności małżonków. Na jednej szali są więc oni jako potencjalni rodzice, a na drugiej oni jako para. I muszą wybierać. Czy Kościół nie żąda od nich w ten sposób heroizmu? Nie. Ktoś może powiedzieć: nie jesteś małżonkiem, więc nie wypowiadaj się o tym, co się dzieje w małżeńskim łóżku. Ale tu nie o łóżko chodzi, tylko o to, jak małżonkowie zdefiniują bliskość. Więź seksualna jest oczywiście bardzo ważnym elementem przeżywania miłości przez dwoje kochających się ludzi i bardzo dużo mówi o jedności między nimi. Ale nie jest jedynym sposobem przeżywania tej bliskości. Mam niestety poczucie, że w ostatnich czasach z seksualności, czy może bardziej z erotyczności, zrobiliśmy bożka i sprowadziliśmy miłość tylko do tego jednego wymiaru. Jeśli bliskość możemy wyrazić tylko poprzez seks, to mamy kłopot, bo nie zawsze w ten sposób da się ją wyrazić. Wystarczy, że pojawi się choroba - i już nie ma bliskości seksualnej. Czy to znaczy, że małżeństwo się rozpadnie? Ktoś powie: Ależ nie, to jest szczególna sytuacja, my sobie z tym poradzimy. Znam małżeństwa, które sobie nie poradziły. I zaryzykuję stwierdzenie: jeśli para buduje swój związek, zaczynając od seksu, to właśnie w takich trudnych życiowych momentach może się okazać, że oprócz seksu niewiele ich łączy. Jeśli natomiast swoją seksualność, swoje potrzeby erotyczne małżonkowie wpisują w całokształt bliskości, to sobie z tym poradzą, co wcale nie znaczy, że to będzie dla nich łatwe. Bo na pewno nie będzie. Inna jest otwartość i gotowość na przyjęcie dziecka w wypadku małżonków, którzy nie mają jeszcze dzieci albo mają i planują kolejne, a inna u małżonków, którzy mają już troje, czworo czy pięcioro dzieci. Oni są otwarci na życie, ale nie są w stanie - z różnych powodów - kolej- nego dziecka przyjąć. Jeśli małżonkowie absolutnie nie są w stanie przyjąć kolejnego dziecka, to antykoncepcja będzie dla nich wątpliwą pomocą, bo nie ma takiej, która byłaby stuprocentowo pewna. Dzieci, które poczęły się mimo stosowania środków antykoncepcyjnych, nie jest wcale tak mało. Nie chcę wchodzić w rolę nauczyciela ars amandi i nie zamierzam mówić małżonkom, jak mają się kochać, ale jeśli tak bardzo obawiają się poczęcia kolejnego dziecka, to mają tylko dwa wyjścia: albo zachować całkowitą wstrzemięźliwość seksualną, albo współżyć wyłącznie w dniach pewnej niepłodności. Ale wiele par ma tych pewnych dni bardzo mało. Jeśli nałożą się na nie jeszcze choroby dzieci, wyjazdy służbowe czy zwyczajne zmęczenie, wówczas okazji do współżycia jest naprawdę niewiele. Coraz częściej zdarza się też, że mąż pracuje w innym mieście, do domu wraca tylko na weekendy. Rada: niech mąż znajdzie pracę w tym samym mieście jest dość arogancka. To prawda. Ale już powiedzenie komuś: Twoje dzieci bardzo cię potrzebują, nie możesz ich wychowywać przez telefon i skype’a jest mniej aroganckie. Dobrze ojciec wie, że pracodawcy bywają bezwzględni, nie oglądają się na rodzinę i mówią krótko: albo decydujesz się na pracę w innym mieście, albo do widzenia. Mąż wraca w piątek wieczorem do domu, potrzebuje bliskości swojej żony, ale żona jest właśnie w okresie płodnym i mówi: nie możemy teraz ze sobą współżyć. Jedność małżeńska buduje się przez taką zwykłą bliskość na co dzień - to, że małżonkowie nie mieszkają razem zadaje ból i ranę tej jedności. I wcale nie jestem pewien, czy stosunek małżeński odbyty raz na tydzień, czy raz na miesiąc nadrobi to, że mąż i żona nie mieszkają razem, że nie dzielą się obowiązkami, nie rozmawiają twarzą w twarz, nie siadają przy wspólnym stole, nie spędzają ze sobą czasu. W takich sytuacjach nawet trudno jest się pokłócić, bo już trzeba znowu wyjeżdżać i sprawy rozchodzą się po kościach, co wcale nie znaczy, że zostały twórczo rozwiązane. Jako duszpasterz towarzyszę wielu parom, rozmawiam z nimi bardzo szczerze, także o ich intymnych problemach. Każda z tych historii jest inna, niepowtarzalna - to, co jest dobre dla jednej pary, dla drugiej jest nie do przyjęcia. Nie ma jednej rady dla wszystkich i takiej tu nie udzielę. Ale wszyscy powinni sobie zadać pytanie: jaki my mamy stosunek do etyki seksualnej Kościoła katolickiego - czy uznajemy ją za swoją drogę życiową, czy za zło konieczne, coś, co musimy ominąć, nagiąć, z czym musimy walczyć. Wiele małżeństw traktuje ją jako swoją drogę życiową, ale w jakimś momencie sytuacja, w której się znaleźli, sprawia, że coś, co było pewnością i oczywistością, staje się - z różnych powodów - problemem. I nie traktuje antykoncepcji jako zasadę, ale jako wyjątek. Świętość jest pewnego rodzaju heroizmem i mało kto z nas do niej dorasta. Ale jakoś nie przychodzi nam do głowy żeby powiedzieć: skoro ta świętość jest taka trudna, obniżmy jej standardy, wtedy będziemy mieli więcej świętych ludzi. Z seksualnością i przeżywaniem jej w małżeństwie jest podobnie: nie można jej oderwać od reszty życia duchowego. Powiedziałbym nawet: jakie życie duchowe, jaka relacja z Panem Bogiem, takie też przeżywanie seksualności. Nikt nie powiedział małżonkom: musicie być idealni. Małżeństwo, tak jak każde powołanie, to droga wzrastania. To pewien ideał, do którego dążymy. Taka poprzeczka, którą ustawiamy na wysokości dwóch metrów i próbujemy przez nią przeskoczyć. Niektórym się to udaje od razu, inni ją strącają, niektórzy patrzą i mówią - to dla nas za wysoko. Ale są też tacy, którzy mówią: obniżmy ją do 50 centymetrów, żeby wszyscy mogli przeskoczyć. Z życiem duchowym jest podobnie: wkurzamy się, że nie dorastamy, i chcemy tak odwrócić zasady, żeby mieć lepsze samopoczucie. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by przyjść do konfesjonału i powiedzieć: nie daliśmy rady. Nasze pragnienie bliskości, nasza namiętność były silniejsze od tego, czego byśmy chcieli. Nie zapominając przy tym, jaką drogę obraliśmy w naszym życiu i w jakim kierunku chcemy iść. A że potknęliśmy się? No cóż, bywa. Czy jest to nam aż tak obce, czy nie przeżywamy tego na co dzień w różnych dziedzinach naszego życia? Niełatwo przyznać się do porażki i powiedzieć: to dla nas za trudne. Jestem pewien, że niejeden ksiądz powiedziałby po cichu: ja myślę, że etyka seksualna proponowana przez Kościół jest bardzo trudna. Powiem więcej: ja też tak myślę i nie boję się do tego głośno przyznać w tej rozmowie. Moja seksualność też jest dla mnie trudem. To nie jest bułka z masłem. Ale mając 40 lat, wiem, że nie chodzi o to, żeby własną słabość nazwać świętością. Mam tyle pokory, że zwyczajnie mówię: nie dorastam. Potykam się. A Pan Jezus, który jest dawcą miłosierdzia, nie pyta: dlaczego się potykasz, tylko pyta, czy chcesz powstać. Ale pycha nam mówi: my naszego potykania się nie będziemy nazywać potykaniem się. Proszę tak to zdefiniować, żeby potykanie się było nazywane krokiem poloneza. Tylko że to potykanie się w przypadku antykoncepcji nazywane jest grzechem ciężkim. I może właśnie to tak boli małżonków. O ciężkości grzechu nie świadczy tylko i wyłącznie materia. To nie jest tak, że grzech przeciwko szóstemu przykazaniu zawsze jest ciężki, a kłamstwo (chociaż to wcale nie jest prawda) nigdy nie jest ciężkie. Wskaźnikiem jest tutaj świadomość i dobrowolność tego grzechu. Przecież są grzechy przeciwko szóstemu przykazaniu, które nie zawsze są grzechem ciężkim. Powiem więcej: pod względem materii to samo zachowanie raz może być grzechem ciężkim, a innym razem nie musi być grzechem ciężkim. Nikt za nas nie odpowie, jakie były nasze najgłębsze motywacje. To już jest osąd naszego sumienia, które - jeśli jest dobrze ukształtowane - nigdy nas nie zawiedzie. Strach przed zajściem w ciążę może być większy niż przed tym, że popełnimy grzech. Ale sięganie po środki antykoncepcyjne nie jest rozwiązaniem problemu. Jeżeli kobieta mówi: nie mogę sobie pozwolić na kolejne dziecko, i panicznie się boi, że zajdzie w ciążę to warto ją zapytać: Czego pani się boi? Boję się, że mój mąż mnie zostawi. No, jeśli tak, to sytuacja jest zupełnie inna, to znaczy, że w tym małżeństwie nie ma jedności. I co wtedy? To bardzo trudne i bolesne. Rzeczą nadrzędną wydaje się tu troska o jedność tego małżeństwa. Choć cena, jaką za tę jedność trzeba zapłacić jest bardzo wysoka. I nawet jeżeli taka osoba przyjdzie do konfesjonału i usłyszy słowa pocieszenia, jej to nie wystarczy. Bo ona ma świadomość, że żyje pod prąd, w niezgodzie z sobą, z tym, w co wierzy, co jest dla nie ważne. Trudno nawet podejrzewać, by takie współżycie seksualne sprawiało jej jakąkolwiek radość czy przyjemność. Czy stosowanie środków antykoncepcyjnych jest zawsze grzechem obojga małżonków? Przecież to żona bierze tabletki. Mąż musi się z tego spowiadać? Oczywiście. Chyba że się na to nie zgadza. Mężczyźni często nie mają poczucia, że to też ich grzech. To prawda. Ale znam też odwrotne sytuacje: małżonek się spowiada, że żona bierze tabletki antykoncepcyjne, a ona nie mówi w konfesjonale na ten temat ani słowa. Przeciwnicy metod naturalnych mówią: dlaczego mamy się kochać wtedy, kiedy możemy, a nie wtedy, kiedy chcemy? No i co? No i twierdzą, że współżycie w dni niepłodne może być bardzo instrumentalne - współżyjemy, bo nie chcemy żeby "się zmarnowały" te sprzyjające dni. Czasem wynika to bardziej z małżeńskiego obowiązku niż z miłości. Jestem mężczyzną i wydaje mi się, że mężczyzna w każdym momencie ma tę samą ochotę. Ale kobieta nie… I to jest fenomenalne, że kobieta ma największą ochotę, by współżyć wtedy, gdy może dojść do poczęcia nowego życia. Strasznie by to było smutne, gdyby życie rodziło się bez takiej ochoty, bez tego poweru. Lubię żeglować, więc użyję takiego porównania: jeśli mamy sprzyjające wiatry, to możemy płynąć tam, dokąd chcemy, bez większego wysiłku. Ale to jest raczej sytuacja idealna i nie zawsze się tak da. Przecież mamy zamierzony cel i chcemy go osiągnąć. Morze bardzo uczy pokory, cierpliwości i posłuszeństwa. Chcąc dopłynąć do zaplanowanego portu, musimy czasami robić to przy mniej sprzyjających wiatrach, a czasem nawet płynąć pod wiatr. W praktyce oznacza to, że trzeba się więcej nakombinować, namęczyć, częściej przerzucać żagle z burty na burtę. Nikt zbytnio się temu nie dziwi. Taki urok żeglowania. Morze ma swoje prawa i ono tu rządzi. Jestem trochę wyznawcą zasady, że w życiu nie ma nic za darmo. A chciałoby się. Prawda? Dzięki rozwojowi medycyny jakość naszego życia jest o wiele lepsza - cieszymy się z możliwości przeszczepów, trwają prace nad sztucznym sercem, ratujemy ważące zaledwie kilkaset gramów noworodki, a w tej jednej dziedzinie, dotyczącej naszej seksualności, mówimy medycynie: nie. W jakim sensie? Wielu małżonków postrzega środki antykoncepcyjne jako wielkie osiągnięcie medycyny, a Kościół temu osiągnięciu mówi: nie. Nie trzeba być wielkim naukowcem, żeby zrozumieć, czym różni się przeszczepienie wątroby od stosowania środków hormonalnych. Owszem, jedno i drugie zaczyna się w laboratorium, ale przeszczep ma poprawić jakość istniejącego życia, a środki antykoncepcyjne psują coś, co dobrze funkcjonuje. Oczywiście, szuka się środków optymalnie zdrowych dla kobiety, ale na razie chyba takich nie wynaleziono. Co ojciec mówi na kursach przedmałżeńskich, kiedy narzeczeni pytają o antykoncepcję? Najczęściej nie pytają, bo wielu z nich od dawna stosuje środki antykoncepcyjne albo ma na ten temat wyrobione zdanie Ponad połowa uczestników kursów przedmałżeńskich nie zachowuje czystości przedmałżeńskiej i neguje nauczanie Kościoła dotyczące etyki seksualnej. Zastanawiam się wtedy, po co oni przychodzą na spotkania, które mają ich przygotować do przyjęcia sakramentu małżeństwa. I próbuje ojciec przekonać nieprzekonanych? Nikogo do niczego nie przekonuję i nie przerzucam się argumentami. Mówię natomiast, że chrześcijaństwo jest drogą, którą trzeba świadomie wybrać. Ta droga nie jest łatwa, czasem będzie wymagała wielu wyrzeczeń. Jednak jest to nasz sposób życia. I w ten sposób życia wpisuje się też przeżywanie naszej seksualności, naszej płodności. Ono nie może pochodzić z innego porządku. Szóste przykazanie wcale się nie różni od pozostałych dziewięciu. Problem polega trochę na tym, że w większości przypadków prawo stanowione jest po tej samej stronie co prawo kościelne. Nie rozumiem. Jeżeli zabijamy lub kradniemy, to idziemy do więzienia, a przy okazji mamy grzech. A jeżeli stosujemy środki antykoncepcyjne, które możemy kupić w aptece, to poczucie grzechu nie jest już dla nas takie oczywiste. No tak, i wtedy łatwiej powiedzieć, że Kościół się czepia albo że się wtrąca. Dlatego, chcąc uniknąć rozmowy na takim właśnie poziomie, tłumaczę narzeczonym, że decydując się na małżeństwo, decydują się na pewien rozwój. Dokładnie tak samo, jak młody kleryk, który zostaje księdzem i decyduje na to, że będzie się rozwijał w swoim kapłaństwie. On jeszcze nie wie, co go czeka, z iloma różnymi pragnieniami, pokusami i marzeniami będzie musiał sobie poradzić, i jakie to będzie trudne. Niektórzy mają na to prostą receptę: to w takim razie znieśmy celibat. A to nie jest kwestia zniesienia celibatu tylko przeżycia swojego wyboru, który niesie ze sobą pewne ograniczenia. W małżeństwie jest podobnie. Jeżeli odkryję swoją drogę, swój trud, swoją niedoskonałość, to sobie z tym poradzę. A jeśli mi się coś nie uda, to mogę przyjść do konfesjonału i powiedzieć: zgrzeszyłem. I co usłyszę? Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam Tobie grzechy. Udzielam ci rozgrzeszenia. I pokoju. Umiejmy przyznać się do słabości, a nie krzyczmy: zmieńmy zasady. Pewnie, że można je zmienić. Tylko nie wiemy, dokąd nas to zaprowadzi. Dlatego czasami warto zaufać Kościołowi. Maciej Soszyński - ur. 1972, dominikanin, prowadzi Dominikańską Akademię Małżeńską, mieszka w Poznaniu.
8pp2J.
  • k1xdatyb1k.pages.dev/127
  • k1xdatyb1k.pages.dev/270
  • k1xdatyb1k.pages.dev/360
  • k1xdatyb1k.pages.dev/199
  • k1xdatyb1k.pages.dev/12
  • k1xdatyb1k.pages.dev/291
  • k1xdatyb1k.pages.dev/68
  • k1xdatyb1k.pages.dev/278
  • k1xdatyb1k.pages.dev/287
  • on chce mnie tylko do łóżka